Wiersze wraz z przypisami pochodzą z tomu:
Kajetan Węgierski, Wiersze wybrane, seria: Klasyka Mniej Znana, UNIVERSITAS, Kraków 2002.


Spis treści:
Hilas i Celeryna (Sielanka)
Wróble i kościół
Skarga Kanonika na kowala
Przypadek w piwnicy
Nice




Hilas i Celeryna
Sielanka

Siostry meońskie, mądre panny Helikonu,
Wdzięcznorymnego, proszę, użyczcie mi tonu!
Abym mógł, kiedy wena przyjdzie w myśl obfita,
Naśladować prostego w słowach Teokryta
I na wzór Idyll jego zabawki wieśniacze,
I mym rymem opisać rozmowy prostacze.
Tam albowiem ma gniazdo wesołość niewinna,
Tam najmilsza zabawka, lubo jest dziecinna,
Tam żadnym nie stroskana myśl wolna staraniem
Bogu ufa samemu i polega na Niem.
Nie zna dworskich chytrości ani dołków kopie
Pod drugim w niewinności wzrastające chłopię,
A mając obyczajów dawniejszych zabytki,
Pędząc życie w mierności, nie wie, co są zbytki.
Tak byli wychowani Hilas z Celeryną,
Piękny pasterz i z nie mniej nadobną dziewczyną.
Dowcip był w obu wielki z chęcią do roboty
I wszelkie w nich chwalebne zakwitały cnoty,
A że rodzice onych dobrze z sobą żyli,
Z tejże samej przyczyny dzieci się lubili.
Pilnował zawsze Hilas, by przy Celerynie
W jednejże trzodę swoją mógł pasać dolinie;
Szukał zawsze sposobów, by mógł z nią rozmawiać,
Gdyż mu najmilej było z oną się zabawiać.
Czy piękną konwaliją ujrzał w czystym lesie,
Czyli różę szkarłatną, to jej za dar niesie;
Czy ułapił wiewiórkę młodą gzie na dębie,
Czy mu się śnieżne w gnieździe wylęgły gołębie,
Czyli najtłustsze jagnię, czyli srokaciny
Upiętrzoną sarneczkę, to dla Celeryny
Chował wszystko: jak jeno z nią się znidzie prędko,
Tą łagodną przyciągnąć chce do siebie wędką.
Ale ona ostrożna, rozmów z nim unika
I co najdalej zawsze stroni i umyka.
Martwiło to pasterza, że szły wniwecz dary,
Że zimno przyjmowano te jego ofiary;
Szukał pory, ażeby mógł jej wytłumaczyć
Myśli swoje, zarazem i afekt oznaczyć.
Raz, gdy na zieloniuchnej i wesołej trawce
Z kwiatków wieniec wiązała sobie ku zabawce,
Ażeby otoczywszy nim wianeczek wkoło
Jasnozłote tym mogła swe ozdobić czoło,
Przypadł Hilas z doliny i kiedy już ona
W ucieczkę się udawać zaczęła strwożona,
Zatrzymał ją i rzecze: "Stój, pasterko miła,
Nie wiem, czemu byś dotąd ode mnie stroniła?
Usiądź, proszę, a ja ci, gdy dowcip wspomoże,
Umysł mój i przychylność króciuchno wyłożę."
Spuściła na te słowa ku ziemi źrenice
I wstydem rumianiuchnym okrasiła lice.
"Puść mnie - rzecze - mój drogi Hilasie, puść, proszę:
Niechaj żadnej na sercu miłości nie noszę;
Puść, jeżeliś przyjaciel, bo kiedy się zbracę
Miłością z tobą, dni me wesołe utracę.
Czy ci nie dosyć tego, żem ci się z przyjaźnią
Oświadczyła? - i tomem czyniła z bojaźnią."
"O piękna nimfo! - zatem rzekł Hilas - jak żywy
Jestem, nie byłem jeszcze nigdy tak szczęśliwy.
Niech wszystkie przeciwności razem mię otoczą,
Zawsze mię wesołego odtąd ludzie zoczą."

Taką bawił rozmową Hilas Celerynę,
A słońce, opuszczając tutejszą dziedzinę,
W podziemne uchodziło kraje, a szarawy
Wieczór niósł mokrą rosę na zielone trawy.
Więc oni, porzuciwszy te rozmowy spolne,
Gnali w dom ciche owce i capy swawolne,
A sami, do koszarów zagnawszy swe trzody,
W miękkim spaniu z gorąca szukali ochłody.




Wróble i kościół

                    Stał kędyś kościół drewniany;
Tysiące wróblów w nim swe gniazda miało,
                    Proboszczowi się zachciało
                    Żeby był reparowany.
                    Strach około naszych ptaków,
                    Wypędzono nieboraków.
                    Gdy wszystko było gotowo,
I swą robotę skończył ksiądz pleban gorliwy,
                    Przyleciał rój świrgotliwy
                    Szukać mieszkania na nowo.
                    Wszystkie dziury załatane,
                    Wróble nie miały gdzie siedzieć.
                    Powracając się stroskane,
                    Rzekły: - "Radebyśmy wiedzieć,
                    Ten gmach duży
                    Na jaki teraz użytek służy?"




Skarga Kanonika na kowala

Kowal na kanonika haniebnie zawzięty,
Nie uważając na stan, na charakter święty,
Niewinnie stojącego za swej kuźni drzwiami
Z tyłu rozpalonymi uszczypnął kleszczami.
Gorsząca całą wioskę straszna zbrodnia ona
Tak od Giełdy Osieckiej była osądzona:
"Kowal zgrzeszył, lecz kowal potrzebny nam jeszcze;
Kleszcze księdza zraniły, więc powiesić kleszcze!"




Przypadek w piwnicy

Nie bardzo dawno przypadek się zdarzył,
Ksiądz Rafał kwestarz o nim mi dziś gwarzył.
Czy to jest prawda, czyli rzecz zmyślona,
Ja powiem, jak mi była doniesiona.
Na Rusi, niedaleko miasteczka Głogówka,
Żyje majętna i nieszpetna wdówka,
                  A że ludzka w swoim domu,
                  Więc nie zbronny wjazd nikomu:
                  Senatory, dygnitarze,
                  I sąsiedzi, i kwestarze,
                  Starzy, młodzi i fircyki,
                  Proboszczowie, kanoniki,
                  Owo zgoła wszyscy święci
                  Zawsze grzecznie są przyjęci.
Latem raz było, kiedy wszyscy słudzy,
Jedni w jagody, w grzyby poszli drudzy,
A pani sama, że było gorąco,
Została z paziem i z panną służącą.
Wtem, jak zwyczajnie zawsze tam bywało,
                  Gości wiele najechało.
          Nie było komu, tak się zdarzyło,
          Że pannie trzeba po wino iść było.
                            Panna, lękliwa,
                  Pazia z sobą wzywa.
Idą więc w dwojgu, lecz czy licha zjedli?
                  Oboje gdzieś siedli.
                            Mija godzina,
                            A nie masz wina.
                  Pani zła, że czeka,
Posłać zaś po nich nie masz w domu człeka.
Szczęściem w pokoju chłopczyk był lat pięciu:
Każe więc imość temu iść dziecięciu.
Bieży chłopczyna, zagląda w piwnicę:
Nie wiem, jaką tam ujrzał tajemnicę...
Cofnie się tylko pędem do jejmości;
Tak przelękniony krzyknie wpośród gości:
                  "Ach! Mości dobrodzieje!
                  Źle się u nas dzieje:
Panna leży bez duszy; już, już dogorywa,
A paź kiedy niekiedy dupką jeszcze kiwa..."




Nice

Tam pod zielonym lasem,
          Poniżej małą dolinę,
Gdym do dom wracał, nawiasem.
          Zoczyłem śliczną dziewczynę.

Pasła bieluchne owieczki,
          A siedząc w cieniu bukowym,
Wiła różane wianeczki
          Z rutą i liściem mirtowym.

Ledwiem ją zoczył z daleka,
          Serce mi goreć zaczyna,
Ogień mi zewsząd dopieka,
          Biegnę, gdzie owa dziewczyna.

Przyskoczę do niej, przywitam,
          Mile przyjmuje, co czynię,
Skąd i co robi, się pytam,
          Siadam przy grzecznej dziewczynie.

Z oczu, z uśmiechu, z wejrzenia,
          Poznałem, że mną nie gardzi;
Przyjęła mile ściśnienia:
          Pocałowałem tym bardziéj.

Ślicznych ust wdzięczne jagody
          Niezbronne ustom mym były,
Nie dla każdego te gody
          Podobno by się zgodziły.

I mleczne piersi, choć z strachem,
          Po trosze przecie ściskałem,
Ale tym samym zamachem,
          Że więcej wolno, doznałem.

Ściągnąłem rękę łagodnie
          Tam, kędy w ustawnym cieniu
Jest, co memu niezawodnie
          Uczyni zadosyć chceniu.

A gdy, dla miłej ochłody,
          Położyła się na trawie,
Pozwoliła mi swobody
          Z sobą używać łaskawie...

Skorom skosztował do woli,
          Co Nice miała słodyczy,
Opuściłem ją powoli,
          Wziąwszy wianeczek w zdobyczy.

Odtąd jużem jej nie zoczył,
          Choć nieraz długo szukałem,
Choć okolicem okroczył,
          Choć niejednego pytałem.

Aże dopiero pszenicę
          Kiedyśmy żęli w tym lecie,
Postrzegłem, jako ma Nice,
          Niosła na ręku swe dziecię.

Ale bojąc się, by z żalu,
          Nie chciała wydać mię komu.
Ominąwszy ją pomału,
          Uciekłem spieszno do domu.
^ do góry   
Strona istnieje od czerwca 2002 r. © Copyright Zespół 2002-2006.
Teksty są własnością autorów. Kopiowanie wyłącznie za zgodą autorów.
south beach Depresja