Index   |   I etap   |   II etap   |   III etap   |   Wyniki

3.00   |   3.01   |   3.02
Podsumowania   |   Tabela ocen   |   1 - 9

 
(99) śnieżka

jak to się zaczęło kiedy się spotkali?

w dziale ogłoszeń lokalnej gazety:
ona po przejściach on jeszcze kawaler
wiedział czego szuka i jak znaleźć

miał jej gwarancję na papierze
że będzie służyć wiernie bez zastrzeżeń
mył ją i głaskał szepcząc do niej czule

chłodziła jego perwersyjne zamiary
wkładania butelek po piwie i śliskiej kiełbasy
uczyła porządku & pohamowania

uzupełniali się razem doskonale
dwa lata aż nagle zaczęła się wyłączać
nie znosił zepsucia i fachowców od naprawy

był przygotowany na drastyczne zmiany
ogłosił w tej samej gazecie:
oddam lodówkę w dobre ręce





(87) Since you left me, babe, I'm broken, I'm bleed

Biegł gdzieś, zbiegiem okoliczności stając się zbyt
często. Motywy jego ucieczek stawały się niejasne,
jakby odchodził tylko nocą. Płakał przy nich, a rano zapytany:
dlaczego płakał? -- nie umiał znaleźć się wśród odpowiedzi.

Kłamał, więc lub milczał, a w milczeniu tym pielęgnował
niewypowiedziane słowa -- sprowadzając je go rangi
błyszczącego świecidełka. Taki już był -- po prostu,
krzywy cień rzucając, dawał koncert swoich słabości.

Biegł jednak, a mijane zaznaczało się na nim, jakby
lekko porastało go, a on mijając zaznawał uczuć
już nazwanych, przetrawionych. A gdyby umiał kochać?
Ale nie umiał kochać.

Przyszedł, więc rok deszczu. A on opanował
przeskakiwanie kałuż, w niebo patrzył, słońca nie szukał,
a i ono za nim nie tęskniło.





(17) Blumkowa moc (wiersz 4,5 letniej córki)

jak ogromny promień słońca
uskrzydla się jak Blum
tati jest wielka wadą
która trzyma wadę w oczach

zegar czyta coś
jest oknem wielkich brosz
uskrzydla oko w oko tak
to jest jak z potworem z lochnes

ogromna waga wisi na wieszaku
uskrzydla światło słońca
jak moja ulubiona bajka o Blum





(44) MAJ / DZIWNY ATRAKTOR

kasztanowce z podniecenia pną ku górze białe sutki, pełno ich
w całym mieście deszcz i zapach autobusu przy jej skórze

był ogród botaniczny i marta mówiła, że idziemy ścieżką tao
a chodnik skręcał wśród wody, jedliśmy gruszki, full romantic

jest szuranie sznurówek po parku, po browarze, pizza cipolla
a wilda się czai na mnie po drugiej stronie wyspy tramwajowej

gdzie zasnę snem komputerowym, naładuję baterię w komórce, jeszcze
chcę mieć kolczyk, ale sam nie wiem, na której brwi mi powiesz





(106) tryptyk z podróży czyli god bye

I

sześćdziesiąt kilometrów piechotą w pełnym słońcu.
wyposażony w litr wody dwa papierosy w cholerę czasu na refleksje:
jest źle, jeśli coś się zdarzy przemknie niezauważone

II

o swoim czasie opowiadać. choć myśli zaprzężone
w chuderlawe szkapy z zieloną sierścią w zimie
fosforyzują śnieg. strzegą się okruszków i roztopów.

kartoflisko dymi stoję z osmoloną gębą.
twarze znajomych pochowałem w obrazku --
-- wygodnej trumience ulanej z wosku
wyłożonej płatkami śniadaniowymi.

dzieciństwo skończyło się w nocy.
ptaki wlatują pod asfalt. wypukłości w jezdni
mają kształty wróblich dziobów.

w cud uwierzę jeśli pomnik najświętszej panienki
ożyje. zrzuci ciuchy i zacznie nago biegać wokół
kościoła.


III

60 km piechotą w upale bez wody i fajek
w cholerę czasu na refleksje:
nie stanie się nic

widziałem cygańską dziewczynkę
wiła wianki i wrzucała je do ścieku





(20) system

      dyskoteka - zmrożona w błękitnej poświacie ultrafioletu - widnieje na południu moich wyobrażeń o męskości (to jest 50 metrów od ramp kolejowych).:
      niczym-niestraszne, niby-czarne efekty wielu gałęzi przemysłu niby-toczą się po kocich łbach ku cieniom młodych kotek, co umykają ucieszone do metalowych oświęcimiów własnej urody.

      służące na dwóch kołach taksówki skierowane są nie do mnie.

      ***

      gołe niemowlęta stają w oknach parkietu i, rażone śmiechem stroboskopu, skaczą na ręce zadbanym, miejskim szesnastolatkom, jak lemingi w otchłań elektrycznego oceanu...





(18) ***

strumień oślepiającego światła rozprasza się
na bambusowej rolecie i stłumiony oplata podłogę
i ściany. powoli budzi się lewe oko roponośne.
prawe sekundę później wynurza się spod powieki,
jak spod ciepłej kołdry.

pierwszą rzeczą jaka sobie przypominam jest sen,
filiżanka na skraju stołu i dłonie pełne jeżyn.
w oknie ktoś stoi i przygląda się. nie przypominam sobie,
żebym kogoś zapraszał. stopy ślizgają się po pościeli.

ciepła skóra dotyka zimnej podłogi. rzeczywistość przybiła
do brzegu. wchodzę przygarbiony na pokład. powoli
wszystko staje się jasne. ubikacja po lewej stronie,
łazienka po prawej. szum spuszczanej wody.

słońce zaszło za prawy blok. trzecia kawa dla podtrzymania
żywej atmosfery, parzy w dłonie, usta, język, przełyk, żołądek.
dno filiżanki wpatruje się we mnie. pod spodem jest już tylko
ziemia i kosze pełne galaktyk, soczystych jak papierówki,
nie do końca dojrzałych. światło płynie wolniej, jak miód z łyżki
na kromkę chleba. czas pachnie starymi podkładami kolejowymi.

chyba wtedy piliśmy chyba wiśniówkę i rzucaliśmy rdzawymi
kamieniami w błękitne niebo. sygnały pociągów płynęły przez
osiedla całą noc.

zastanawiam się skąd się wziął ten smutek. przychodzisz
i stajesz gdzieś obok. przy ścianie, przy oknie. nie patrzysz
na mnie, tylko na coś, kogoś poza. ale tutaj nikogo nie ma,
oprócz paru zbędnych mebli.





(77) Wierszyk szkolny

Dzieciaki z młodszych roczników zgrabnie rytmizują
przestrzeń szkolnego dziedzińca. Drzemiąca dozorczyni
na migi tłumaczy swoje sny. Chłopcy z siódmej b
właśnie ruszyli z piłeczką tenisową na podbój
piłkarskiego boiska. Ja z kumplami i kilka fajnych babek
wiecujemy w piaskownicy. Nagle jak spod ziemi wyrasta
waryński i wysoko się prężąc rozkopuje osiedlowe
podwórko. Obrotami diesla mamrocze, że to z polecenia
jakiejś pięciolatki. Takie były te chwile: zgubne dla nas
jak drzewa dla liści jesienią. Po lekcjach, żeby zabić
nudę z narażeniem życia usiłowaliśmy grać na podkładach
kolejowych w klasy. Wszystko z czerwonej cegły, co mogło
być starsze niż my na wszelki wypadek ochrzciliśmy:
poniemieckie. I ten nasz powrót na skróty: zjawiamy się
wiecznie spóźnieni. Z resztkami andrutów w ustach,
przyklejonymi do podniebień jak komunia i smutkiem,
którego nie udało się utopić w ciemnym piwie.





(66) obecność obowiązkowa

niedobrze
nowe mieszkanie jest
za duże
gubię się w trzech pokojach
wychodzę po trzech dniach

po powrocie
arbuz gnije
różowa rana domu

niedotykanie jest lepsze

ciasno od pustki
martwo od rzeczy

otwieram okno i wypełnia mnie
jedna czwarta żywiołów

włączam radio
muzyka niepoważna
uderza o sufit

przez dwie sekundy
sens piosenki
nadaje sens
rzeczywistości

trzeba z tym skończyć

gaszę papierosa
w różowej miazdze
nadaję przedmiotom imiona
prostytutek i
zaprowadzam porządek
w końcu

jutro niedziela





(111) idzie jesień ja pierdolę

sny snują się pod oknem okno lekko wstawione w łeb

jawisz mi się we śnie jako jakby kobieta leopard
cyrkowy dodatkowo leopard brzuchomówca

masz brzuch fioletowy co mówi
że nie ma mowy nie urodzi się

idzie jesień idą liście
ptaszki lecą z drzew

korzenie zapuszczają się ze mną w ciemną
ziemię matkę noc

w noc wchodzą słuchy w noc kobieta leopard
zadaje pytania

i wszystkie okna w nocy uchylają się od odpowiedzi
^ do góry   
Strona istnieje od czerwca 2002 r. © Copyright Zespół 2002-2006.
Teksty są własnością autorów. Kopiowanie wyłącznie za zgodą autorów.
south beach Depresja