Index   |   I etap   |   II etap   |   III etap   |   Wyniki

2.00   |   2.01   |   2.02   |   2.03   |   2.04
Podsumowania   |   Tabela ocen   |   Po 2. etapach
1 - 8   |   9 - 14   |   15 - 25

 
(6) ŚWIĄTECZNA MUZA

mój kuzyn przekuwa gitarę na metal
a cała rodzina zakłada ciężką zbroję
próbując się jakoś odegrać - tylko dlatego
że pod skórą trzymamy ptasie zarodki

od czasów t-rexa to postęp polskich rodzin
(oczywiście tych spoza pierwszej ligi
która znosi w sobie archeopteryksy) my
hodujemy sępa wróbelka lub papugę

albo dzięcioła który czasami przestaje
i coś krępującego się wtedy wydarza
ni to cisza ni to jakieś święte zwątpienie:
wspólna czkawka w kolekcji wigilijnych nocy

kiedy mamy prawie wszystko i jesteśmy
obdarowani niektóre nasze pudełka
nagle pustoszeją - nikt w nie nie puka nikt
nie może liczyć nawet na bezdomnego

czasami przełykamy tę zimową ość
słabości (choć jako rodzina mieścimy się
przy statystycznym stole) nic karygodnego!
żaden karp nie zginął w tym roku z naszej ręki

na wszelki wypadek mój odwieczny chrześniak
(zaklęty w techno) budzi swego dzięcioła:
skorupki pękają pod młodzieńczym dłutem
i lżej nam na brzuchach gdy znowu się coś wykluwa

                                                        Dedykowane
                           mojej rodzinie którą zaczynam naprawdę lubić






(13) poleci przez świat ziarnem zielone moje origami

glansują kandelabry w poświacie księżycowej
z półsnu kalandry kalibrują satynują papierowe
listki zapisane autystycznym maczkiem upstrzone
białe papierowe samoloty moje mandyliony

dotrę do ciebie przez księżycową kapadocję
radość rozpiera moją pierś twoje uda są jak
barakuda i dziewicza laguna subtropikalna
mierzeja lido piaskowa plaża morska bryza

bildo ekscytujące z pamiętnej podróży do bilbao
do kraju basków gdzie przez tygodni sześć
w języku esperanto ukrywaliśmy treść
i nie odnajdywaliśmy się w telewizyjnych skrótach
z dni zagłady nudnych telenowel masowej popkultury

twoje ciało bossa nova miasto miast miejscem
pokłonów cudownym ogrodem w tadż mahal
minaretem w którym muezzin nawołuje do modlitwy
a na ulicy trąbią klaksony i dzwonią dzwony
przedwcześnie oznajmiając moją i twoją śmierć
narodzenie lub nasze nieistnienie

wiedzieliśmy że jesteśmy dla sobie stworzeni
po pięciokroć dziennie a nawet więcej fikander
fikander jak palisander miłosna inkantacja
wojna na poduszki całowanie twoich stóp
i kosmatej cipki pachnącej cudownie

to tutaj gdzie szaleństwo wyzbywało się
przyzwoitości myśmy tworzyli zręby świętości
nasiennik terroryzm liryczny coś na wzór
hagii sophii





(87) Patrząc na obraz "Myśliwi na śniegu" - Pietera Bruegela

Jestem myśliwym na śniegu. I jeśli na mnie patrzysz,
nie wiesz nawet, ile psów za mną idzie. Ptaki wirują z bieli
w zgniłą zieleń. Ludzie odwrotnie. Ludzie wirują na lodzie.
Za sobą mając kościół, kilka drzew i śnieg. Śnieg
jest decyzją estetyczną. Kolejne, wzruszające epitafium
dla czasu. Osobliwy porządek kolorów zmienił się
w zamarzniętą kroplę bez barwy. I jeśli patrzysz, to już
wygrałeś: ciepły obiad, dzbanek piwa i gorącą kobietę.
I wiesz już, że śmiesznie wyglądam od tyłu, że ptak nasrał
mi na kaptur, a potem ona wycierała mnie chusteczką i żartowała
by nie robić z tego wiersza. I domyślasz się, że psów
jest trzynaście. I chyba wiesz, że gdy przyjdzie wiosna,
to nas już tu nie będzie.





(109) blokowisko

sen i marzenie można by zrównać

na użytek pokoleń [trup gromad stowarzyszeń]
zrobić coś innego niż nasi ojcowie

rzeźbiący w dymie i wodzie artyści rasy białej
merdające ogonem tworzywo

można by ich wszystkich wykończyć
jednym ruchem ręki w dowolnej technice

opowiedzieć się przeciw wspólnocie
doświadczeń inwestycji żon owoców wojen

albo przestać używać sepii i na poważnie zająć
eugeniką albo rozrodem parzystokopytnych

albo wyrobem plastykowych szabli i plakatów
albo medycyną budową obiektów mostowych

rozbiórką obiektów mostowych porozumieniem
bez barier życiem i twórczością jana jakuba

spod czwórki światłem histerią azbestem





(86) czarne koty dobrze się palą

kiedy rodzi się przepowiednia
koty zwisają z drzew. na węch.

naturalnie. tutaj gałąź skarpa i ciasteczko
z ulubioną kawą. poranna zorza i pełno chmur.
to jasne że będzie ciemno. nadchodzi wzgórze.

i nas właśnie posądzają o lenistwo; w kolanach
wody jakby chluboczą płytkością. z zewnątrz
to widać. nie mam świeczek i nie chcę ich mieć.
zwijam się w kulkę i rzucam w przód dla niepohamowania.

tam gdzie rosną pokrzywy wszedłem w slipkach.
miałem jedenaście lat i mały grzech na sumieniu.
niskie perspetkywy a właściwie ich brak i - pewność.


teraz w tym miejscu grzęzi się jeszcze pustka.
skraj porośnięty dla picu i nierówne zbocze;
turlam się na siłach grawitacji i wciąż ten sam widok.
turlam się

aż czemuś się to wszystko znudzi.





(111) przechodniu nic nie mów

jak tylko zdarzy ci się zderzyć lub napotknąć
na jedną taką co się pochwali: mam zimnicę

jak tylko po plecach przejdzie ci deszcz
podeszwą swą wymijając rytm popularnego
mięśnia na literę sy

podeszwą zmieszaną ze zbyt rudą krwią
to zaraz się nie zaraź ale do mnie zadzwoń

bić to jej nie bij bo bym się pogniewał
że mi bijesz córkę

taka myśl mi przyszła do głowy
i zaraz z niej wyskoczyła
jak z tortu lodowego goła pani

proszę nie mieszać jej z niczym najwyżej
lekko wstrząsnąć i tak się wyrazić:

ale ty jesteś piękna! słowem
piękna zrażam się do wyrażania piękna
wdrażam się w wyrażanie bestii sugestii





(11) jest takie skrzyżowanie

jest takie miejsce za zaułkiem twych ramion
gdzie wyraźnie widzę jak czekasz -- na nią
jest taka ulica za zakrętem kolan
gdzie widzę jak mogłabym gdybym tylko mogła
jest taki plakat na środku twych pleców
tam czekasz na wieczór by więcej nic nie czuć
a na nim litery nieczytelne zupełnie
układają się w nasz horoskop bezczelnie

jest klatka schodowa w okolicy mostka
kręta pochyła stroma i wąska
gdy się wspinam na strych serca po stopniach drobniutkich
boję się w dół patrzeć by
nie spaść
na swój strych





(18) arianie

śmieję się do ciebie, mówię i zerkam na boki, próbując
sobie przypomnieć z jakiego to było filmu. chyba
oglądaliśmy go w różnych kinach. u ciebie jest happy end
u mnie wręcz przeciwnie. pesymiści podobno żyją
krócej. spokojniej umierają wiedząc, że najgorsze

już sobie wyobrazili. jesteś dziś niespokojna. boisz się,
że nie zapamiętasz nawet jednej czwartej tego co się dzieje.
nie uspokoję cię.

siedzę tutaj. nanoszę na mapę drogę zmierzającą w twoim
kierunku. chowam ją do małego lazurowego samochodu.
patrzę na zegarek i wyczuwam tętno. papierówki jeszcze nie
dojrzały.

przed południem byłem w miasteczku. na rynku, po którym
chodzili profesorowie z akademii ariańskiej, rozłożyły się
przekupki. znajdziesz tam wszystko co zechcesz. warzywa
owoce, psie obroże, pompki do samochodu, lusterka. mógłbym
tutaj zostać, zaopatrzony w rzeczy, które stają się zbędne
dopiero po zakupie. chodzić codziennie do zboru ariańskiego,
wyobrażając sobie inne miejsca.

dawno temu w tym miejscu nie było nawet pszczół. gdy przyjechałaś
kupiłem miód od kobiety, której mąż umarł zostawiając pasiekę
na jej głowie. później tym miodem balsamowaliśmy usta
i smażyliśmy naleśniki z bananami i cynamonem.

tego samego lata przejeżdżaliśmy przez wypalone pola i ludzi
mijanych traktowaliśmy jak cienie. znikające punkty. rodzina
witała nas czule. oblegała ramionami, poklepywała po plecach.
czuliśmy się jak pistacje w tym seledynowym domu.





(16) "Otwórz oczy, twoja kochanka jest chłodna
        i wyniosła" czyli spór z logiką o bezsenność


Po omacku szukasz wyjścia tuląc się do ściany. Jej skóra
gwałtownie oddycha. W kącie szyderczo uśmiechnięta czeka
ciemność. Wskazówka łagodnie opada w dół zegarowej tarczy.
Świt wschodzi między strofami ciał. Wszystkie okna są już
otwarte na szczęście. Całujesz teraz jej zimne bose stopy
i rozbierasz do nagiego tynku. Czujesz jednak tę chybotliwą
otchłań. Przedziera się przez tkankę zdań niewypowiedzianych
i zapala słowo o słowo. Już czas na ostatnie wyznanie.

To miejsce po którym przeszedłeś było miejscem
wymyślonym. Dotknięty ciemnością myślałeś, że
te obrazy(rozbite pojęcia na ścianach)to prawdziwa
logika rysunku. Zaledwie ją przeczuwałeś a teraz
spójrz, dokąd poszła twoja ukochana. Poczułeś się
jakby ci odebrano celne słowo zanim zdążyłeś je
wypowiedzieć a przecież nie było tu nikogo, a ty sam
jesteś tylko własnym lustrzanym odbiciem. Ale w tej

pustej przestrzeni, w której zaciera się ty i nie-ty
wiesz jedynie, że krew jest ta sama(nie przetrącano ci
jej ani przy narodzinach ani nigdy potem).Teraz pulsuje
równo przypominając o jej istnieniu pod sercem. Chociażby
ktoś wszystkie nieznane słowa i frazeologiczne związki
poustawiał aż do nieba - nie potrzebujesz kolejnych dowodów.
Będziesz teraz śnił(z godnością właściwą wszystkim myślącym)
jej czyste intencje. Możesz spokojnie przymknąć oczy.





(115) pomruk wersów

ten kot podchodzi coraz bliżej
niebezpiecznie blisko w półmroku magazynu zapach
świeżo odmalowanej księgarni i nowych jeszcze pustych półek
linieje pod dłonią delikatnie mrozi w rybim brzuchu
i wygniata poduszki w twardym
coś się porusza odskakuje
myszkuje uszami w zapleśniałej ścianie na linii grzęznącego wzroku
z lontem ogona zatkniętym w czerń
skacze
kłębi się podpalany grzbiet już pod stopami niby gniazdo
zajmuje wabi inne pary krągłych oczu
^ do góry   
Strona istnieje od czerwca 2002 r. © Copyright Zespół 2002-2006.
Teksty są własnością autorów. Kopiowanie wyłącznie za zgodą autorów.
south beach Depresja