Index      2002   03   04    05    06    07    08    09    10    11    12   WR 2002   |   2003   01   02    03   04    05    06    07    08    09    10    11    12   WR 2003   |   2004   01   02    03   04    05    06    07

Czerwiec 2002 przyjaciel

stoi Anna samotnie wsłuchuje się w drogę


                         Eli-one
                         (z podziękowaniami za pomoc)



stoi Anna samotnie wsłuchuje się w drogę

słyszy: wiejskich furmanek koła się turkoczą
w koleinach zasnutych mgłą pyłu ścieżynach;
słyszy bat co w zagrodę iść każe ochoczo.
a nad końmi żagle, wiatr piętrzy w pierzynach

jak gdyby nad wiatrem zawisła pierzyna

a Anna samotnie wciąż stoi przy drodze
licząc, ile ptaków wzbiło lot bezgłowy
ile gęsich krzyków było w gęsiej trwodze
nim ktoś zasnął, śniąc swój sen puchowy

nim nad jego losem zawisła pierzyna

nad drogą turkot kół jak cień się położył
woźnica radością rozgrzesza zmieszanie
spogląda za siebie - oj los mu przysporzył:
komodę, kredens, stół i na dwoje spanie

i tę co nad losem zawisła pierzynę

a Anna samotnie wciąż stoi przy drodze
i myśli że wydano matce bożej syna
a jednak coś Annie ciąży w środku srodze
- a to:
         tylko nad losem zawisła pierzyna

Jan Kalina

* * *



         włosy łaskotał papilarny grzebień
         od chabrów twoich w barki moje szedł

                 (ja wiem o tobie a ty o mnie nie wiesz
                 nie wiesz zupełnie ja o tobie wiem)

         potoczkiem kwiatów a lipowym smakiem
         wionął i kapał i do stawu wpadł

                 (pszczoły od świtu zapylają brakiem
                 wargi mych sadów a u wargi brak)

         więc kiedy tobie popędliwy wrzesień
         imię zanuci jak rzęsisty plusk

                 (będę ukradkiem dopisywać jesień
                 do źdźbła każdego i do każdych ust)

DeTe

Kwestia przełyku (fiszkizm)



       Zajmującym jest obserwowanie X. Zajmującym jest
obserwowanie X. w momencie rytualnych przygotowań do snu,
kiedy jedną ręką rozpina drugą zaś uwalnia, kiedy zaczyna dominować
- używając tych wszystkich wypukłych form wypowiadania się
(odmiennych od szorstkich struktur języka). Wtedy, mam ochotę
podejść do niej na tyle blisko, by mogła uwierzyć, że przestrzeń
pomiędzy nami jest nieistotna. Ograniczam się jednak (drapanie w
gardle), do wypowiedzenia (ledwie) kilku (rozdrobnionych) słów
o ludziach przez przypadek zaplątanych w siatki na motyle.

       Tak naprawdę, chciałbym X uwięzić w szafie, zwrócić
pozycji embrionalnej.

       Wychodząc do łazienki X. uśmiecha się. Przez moment
zatrzymuje dłoń na klamce, z oczami utkwionymi w moje, jakby
kalkulowała czy obiecać mi więcej niż zazwyczaj (i czy ja, ewentualny
konsument - "ten kęs więcej" - dam radę przełknąć). Potem znika
za drzwiami, powoli przystosowując się do miękkich piżam.

       Mnie pozostaje zastanawiać się: lustro nad wanną powiela ją
na mój sposób, czy znacznie chłodniejszy?

Asasello

pod światło



najbliżej
pośrodku
siedzi mój syn umarły
i córka
tak blisko że butem ona lewym a on prawym
przydeptali brzeg szarfy
za nimi siostra z mężem i dziećmi
a obok
na posadzce leży umarły
łebek goździka

w nawach
umarła ciotka
i siostrzenica
z woskowym dzieckiem na ręku
umarły Zbyszek z wojska
pierwsza żona
umarłe sąsiadki z przeciwka
i inni umarli

a potem
ksiądz święci umarłych
wynoszą im kwiaty
i idą pod lipami
krok za krokiem

a potem
zasypują ich nade mną

seahorse

święty w błękitach



na gładkim blacie w pracowni
leniwe popołudnie łasiło się mrucząc
do pędzli stłoczonych w fajansowych dzbankach
refleksami światła ożywiało zawartość
magicznych buteleczek uwalniało zapachy
ogrzewało w tubach farby Talensa
błyskało złowieszczo w skalpelach i dłutkach

wrześniowe słońce łaskotało w ciekawskim nosie
kichnęłam a płatki złota spłynęły na dywan
jak liście szarpnięte wiatrem jesiennym i nagłym
i tak jak one rozsypały się w proch
choć były szmuglowane aż z NRD
teraz święta figura nie musi już mieć
lśniących szat to takie patetyczne
pomalowałam je spokojnym indygo
upiększyłam cynobrem

mama nie potrafiła ukryć
figlarnego drgania kącików ust
za to kiedy ojciec wrócił
przez tydzień szczypało mnie
siedzenie

Anna pa,pa

to, co pozostaje



na powitanie przyniósł płomyk maku
(koszulki maku umierają w dłoniach, włożyłam do książki)

nocami chodziliśmy na wzgórze, na polanie aż szarej od
wyziewów księżyca -- szeleścił wiatr.
pośrodku leżał Kamień jak martwy waleń wyrzucony na brzeg,
wylegiwaliśmy się na nim do świtu
(zatrzymywałam w dłoniach światło)

potem zbierał jagody. malował sokiem usta
i znaki. runiczne znaki na sinym ciele z Kamienia.

Bogdan Pelczarski

w małym sklepiku



w małym sklepiku na zapomnianej
można kupić sens
w oknie jest nawet reklama
chyba jeszcze sprzed wojny
stary sprzedawca ze spiczastą bródką
przesiaduje przeważnie na stołeczku przed wejściem
czyta książkę obserwuje przechodniów albo chmury
rzadko miewa klientów
to chyba z powodu ceny
pytałem go o nią
uśmiechnął się i kiwnął palcem bym się przybliżył
wtedy szepnął do ucha
"wszystko co masz"

wilczysko

na stoku (jaśmin albo wiosna której nie było)



jaśmin
ty śnisz
woń mgnień
deszcz mknie
cień płatków
we włosach
śniedzieje księżycem

jaskra
ty skrzysz
śnieg zjaw
krąg mrze
moc błysków
w gałązkach
nikleje kroplami

jawa
ty wiesz
skraj snów
szczyt drwi
dzień schadzek
bezwonnych
zestala widzenie

kiedy się obudzisz zanim przetrzesz oczy
jonizujący wystrzał tramwaju
kiedy się obudzę zanim przetrę oczy
wielościeżkowy posmak miedzi
kiedy wychodzisz nim zamkniesz drzwi
brak klucza spaja dwie przestrzenie
kiedy wychodzę nim zamknę drzwi
brak sklepień kusi dekonstrukcją
kiedy wieczorem
kiedy wieczorem jast najtrudniej

         WM

         Czas i cień (villanella)


         powraca w głowie czas i cień
         w splotach pamięci rośnie dom
         noc w półmrok gna bez brzasku dzień

         kąpiąc się w morzu dawnych drżeń
         nerwowe włókna z prądem mkną
         bo wraca w głowie czasu cień

         budując sieć zdradzieckich lśnień
         chłodnego z ciepłym światła grą
         noc brzaskiem trwa w półmroku dzień

         wyzute z niepotrzebnych brzmień
         myśli bezpiecznie na dnie śnią
         odwraca głowę czasem cień

         pod mózg kat wolno kładzie pień
         psów niepokoju sforę śląc
         noc wrzaskiem gna do mroku dzień

         zerwane z pęt gejzery mgnień
         niepowstrzymane niczym trąd
         zwracają głowie czas i cień
         noc w mroku trwa brzask goni dzień

seahorse

z innością za pan brat



ej ty czarna z oczami
czytania wciąż spragnionymi
idź sobie lepiej pomarzyć
sami się fajnie bawimy

ej ty czarna z oczami
zapięta na gwiazdy pod szyję
chodź poplotkujmy nad rzeką
nim znów w milczenie się skryjesz

ej ty czarna z oczami
i cerą alabastrową
chcę się zapomnieć w twych włosach
i już na zawsze być z tobą

ej ty czarna z oczami
co szklą się na zawołanie
zgoda na dom pełen kotów
tylko już nie płacz kochanie

ELMO

z j a w i s k o



stoi dwóch takich w głębokiej trawie
stoi trzymając ręce w kieszeniach -
                                 ręce jak grabie

obok dwie kosy wbite rosną
szklą się ostrzami jak srebrne liście
                                 jak liście przed wiosną

w murawie leżą w bezdechu kamienie
leżą oblicza łącząc w blade przepaście -
                                 w niebo i ziemię

tym dwóm jak grzmiącym pomnikom topolnym
przyszło brunatnieć rozewrzeć pięści
                                 rozewrzeć bezwolnie

stoi dwóch takich a w każdym odmieniec
jeden w drugiego wtopił się i patrzy
                                 jak w popielny wieniec

wilczysko

beltine albo świętojanie


w okadzonej ziołem dzieży
miesi matka zaczyn dni
dziki ojciec w wilczej skórze
straszy panny z chłopców drwi

płonie płomień
na polanie
płonie płomień
pełni wbrew
wodzi cienie
wonie niesie
liże skórę
wnika w krew

popatrz błyszczy w międzydrzewiu
klejnot nocy życzeń kwiat
głupiś oczy twej dziewczyny
ćmią żar węgli migot gwiazd

bębny bębny
tupot kopyt
tnie fujarek
dziki wizg
fale nocy
pieści sycząc
jęzor ognia
nieci skry

słuchaj jak gładź rzecznej głębi
baśni głowę baje skroń
głupiś lepiej głowę ciężką
w tonie ud dziewczyny skłoń

pięty piety
w dłoniach dłonie
pod jabłonie
w liści schron
w zielnej przędzy
ciasne sploty
gałąź ona
konar on

dotknij
wreszcie słusznie prawisz

dotknę w rytmie świętej nocy
wszystkich naraz we mnie strun
dotknę szarpnę zerwę stracę
wydobędę taki ton
że do śpiewu zmuszę głuszę
tańcem ziszczę pragnień zgon

rozplatali i splatali
zrywali i nacichali

cisza ciszej nacichanie
jeszcze szepcze ciężki sad
lecz już nic się nic nie stanie
prócz poranka w leżu traw

on dotyka nieśmiało jej pulchnego policzka
ona dłoni żylastej dotyka nieśmiało
prędki brzask znów połączył pilna rosy prząśniczka
miękką duszę z rogatą ciało skrzesał o ciało

płynie tuman płynie z wolna
płynie tuman tęcze tli
tłumi płomień mokrą płachtą
zaśnie pobrzask wylśni świt
^ do góry   
Strona istnieje od czerwca 2002 r. © Copyright Zespół 2002-2006.
Teksty są własnością autorów. Kopiowanie wyłącznie za zgodą autorów.
south beach Depresja