Index      2002   03   04    05    06    07    08    09    10    11    12   WR 2002   |   2003   01   02    03   04    05    06    07    08    09    10    11    12   WR 2003   |   2004   01   02    03   04    05    06    07

Maj 2002 ELMO

genesis - czyli ludzka obawa



kiedyś wyśnisz
rozbłysk w ryżowych polach
milknący szum drzew
na krótko przed jasnym żarem
słomianych kapeluszy

         - wtedy oni mogli myśleć
         że to Bóg stworzył anioła
         to nie Bóg -

w Tobie jakby ciemniały pajęcze gniazda
i spadały znienacka strachy
wylęgłe ze skrzydeł demonów
w Tobie jakby kształty zwęglonych drzew
i pochodni dłoni nadaremnie wzniesionych

ale jeśli w końcu wyśnisz
wtedy nie będzie nikogo
kto wzniósłby nad nami pięści
kto by najstraszniejszą myśl wywołał
z najbardziej ludzkiej księgi
wyrywał kartki albo deptał maki
stojące na baczność
wśród zielonych mundurów traw
nie będzie nikogo kto by
nawet tę ciszę siał trwożnie
nie będzie

         - wtedy zdawać by się mogło
         że to Bóg nie stworzył człowieka
         to nie Bóg -
                                 człowiek

znużył się człowiekiem

Halina Budniak

sąd nad jej wysokością



wiosenne jabłonie przeklinają niskopienność
zagłębiają aorty korzeni szukając oparcia

wysmukłe palce sprzeciwu znów oskarżają niebo
by bezlitośnie przegrać z zębatym ostrzem noży

bezużyteczne gałęzie łzawią na ofiarnym stosie
dym i popiół nikną jak dopalona świeca

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

na ocalałych ramionach jesień rozwiesi rubiny
nasączy ciepłym karminem nabrzmiałe pejzaże

wilczysko

linie



po wymroczu na rozdrożu
rozdzielały chleb istnienie
żytnie panny zostawały
ziarna piasku i przeczenia

nie zostały jeszcze ptaki
szaropióre ociężałe
wolnych lotów senne ptaki
lotnie chłodu w toń upału

wszystkie martwe w szklistym drżeniu
martwych powiek przeglądało
skwar południe dwakroć śmiercią
powielone w śmierci drżało

po wymroczu na rozdrożu
bochen drogi kraje cisza
dławię jawę pierwszym kęsem
łąki maku

Magdalena Paśnikowska

roman de la rose - wersja współczesna



monetą słońca chcę zapłacić
za przepuszczenie mnie przez bramę
tam ogród świata w którym rośnie
kwitnący wiecznie krzew różany
tam studnia w której leży kryształ
co nie odbija ludzkich twarzy
róża jest słońcem, słońce kluczem
czyniącym przejście wśród ciemności
do studni kto zagląda stale
o tym już tylko echo marzy

Jan Kalina

         "mruczanka w kolorze écru"



         to azyl dla oczu; radosny bon ton
         kredowej serwety ścielonej przez stół,

         gdzie jedność leszczyny przełamać chce klon,
         umyka wiewiórka lub dzieli na pół

         laskowy orzeszek. wystarczy jej głód
         uczciwie odegrać i zaszyć się w tle

         wąziutkiej kurtyny od ścieżki do drzew,
         gdzie jedność leszczyny przełamać chce buk.

DeTe

list od X.



"umykam pociągiem. w domkach dróżnicy
trzymają pomarańczowe chorągiewki, na znak,
że każdy dzień ma dwa końce: perlenie
i śmierć

wczoraj (perlenie) nauczyłeś mnie przycinać
żywopłot piłą jak rybi pysk i chodzić boso
po skoszonej trawie, jeszcze zielonej
pod miękką stopą

a potem wczoraj (śmierć)
pokazałeś białe, mocne szczęki potrafiące
zatrzymać dzikie zwierzęta w biegu,
w popłochu

jadę pociągiem. nie mam w zwyczaju czatować
na swojego oprawcę, ufność zbliża mnie
do penisów, a później leżę jak pierwsza ewa
i nudzę się, potwornie nudzę

przed domkami dróżnicy powiewają
pomarańczowymi chorągiewkami,
doglądają mijania."

Anna pa,pa

odrodzenie



niektórzy mówili
że w jej bladym brzuchu
mieszczą się rajskie narzędzia szatana
(owoce z niej rwali
                                 jabłuszka gniade)


inne szeptały że upośledzona
przez obrzędy przejścia rytuały języka
(ukradkiem dotykały śladów na drodze)


w dziewiątym miesiącu objawiła się kołem
twórczością boską
                                 pępowiną przymusu

elka-one

Markowi Sz.

sztuka magika


z tą biedną krótszą nóżką
był z siebie taki dumny,
gdy udał mu się skok
wołał: patrz, sztuka magika!

a potem trzeba było
zamieszkać w miedzianym kotle
hej, udajemy pranie!
chowaj się! sztuka magika

a teraz - mówiła mama -
bawimy się w chowanego
z tamtym sąsiadem z przeciwka
nie znajdzie nas: sztuka magika

a gdy ich wyprowadzali
mówiła: nie bój się, synku,
to wcale nie będzie bolało.

zniknęli; sztuka magika.

szota

Prowizja.



Agresywność jest przypadkowym obowiązkiem -
wszyscy tutaj zwyczajnie są nieuprzejmi i dobrego serca,
w pałacu uwiarygodnienia cudu codzienności.

Lokalność organizuje się wzwyż - wszystko daje się
opisać z miejscową zupełnością: płatności
i to, że kamieniarz kładzie bruk kochając i nienawidząc.

Niezaspokojenie, oto istota grzechu - pragnienie
spełnia się wzrostem pragnienia; i, jeśli grzech poety
jest naturą, miłość jest dochodem, który procentuje

bez wstydu. Nawet wtedy jest w nim, niewątpliwie,
coś z komiwojażera - myśl zawieźć jak najdalej
i dobrze ją sprzedać, targować się o frazę,

przekonywać dystansem, to mową upiększeń: to zawód.
Każdy jest handlarzem swego losu.
Ale nie dostrzegać wszystkich tych przerażeń,

z których się śmiejemy, w chwilę potem, w barze
ze znajomym, strach powierzywszy banałowi dziennikarzy,
poecie nie przystoi. To jest jego labirynt uniesień.

Inaczej w objęciach kochanki, kiedy zaskoczony męskim lękiem
przed utratą wolności, przed przymusem spełnienia,
pojmuję humanizm aktu, który ma nastąpić,

jego ogrom i skromność, jego brak pretensji
do tworzenia znaczeń; albo w powszednią
godzinę, kiedy drogę do domu odnajduję w eterycznym

skręcie alejki za klifem topoli, a tajemnica mojej obecności
nie jest wyjaśniona; albo wreszcie, kiedy drżenie
w elipsach żył i tętnic zgubi dobrze znaną harmonię

za sprawą urwisa z procą i znamieniem sadzy
na policzkach - nie znaczy to wcale, że
Agnus Dei poezji harfę liryczną we mnie przestraja. Nie,

mam nadzieję - przygoda, której się spodziewam
przyniesie mi więcej niż tezy i wątpliwości sijo.
Uwodzi mnie zasada rozsądnie maksymalnej satysfakcji.

...wtedy, w jesienne południe, nad bruzdami pola
         unosiła się mgła; liście wirowały chwilę zanim spadły,
                 a wszystkie moje marzenia były ich królestwem.

Obok polnej drogi stały drzewo, człowiek i dom;
         resztki płotu, pręt ze stali, bunkier w płowych trawach
                 miały w sobie tkliwość, której udziela konieczność trwania;

i ptak z żółtym dziobem kołysał tułowiem
         ścigając posiłek. Żadnym zaćmieniem niebo nie iskrzyło,
                 ani żadnych znaków świętych, ni błogosławionych

nie czynił nikt w tym zagospodarowanym pustkowiu;
         tylko świst lokomotywy zadrżał przeciągle i zgasł
                 w koronach jesionów i ogrodzeniach, za budą psa,

nic więcej niż codzienność napotkana przypadkiem
         na codziennej drodze: więc jak inni wybrałem już drogę
                 śladem przygody - skrajem ugoru, obok krzewu głogu...

W uformowanych ustach wrzątek słów ochłonął.
Nie skrywam swoich pragnień, ani się z nimi noszę,
ani się wzbraniam być jednym pośród wielu,

których przywiązujesz licytacją gestów i umizgów
niby mag zaklinający łono żony i kieszenie krewnych.
Jeśli towarzyszę swojemu plemieniu - nieokazale.

I chęć skorzystania z osiągalnych przypadłości dojrzewania
nie raz domagała się czynu, zawarcia transakcji
po kursie dnia, z druzgocącą słabością. Ulegałem.

Lecz na tej rafie, rafie strachu, człowieczeństwo
ma wygodnie wiele boskich wszechodniesień,
pomiędzy którymi to jedno godne miłości, ludzkie,

niby młodość przekwita z każdym, podłym dniem; i może
wino, przechadzka, rozlane nasienie dają zmysłom życie
na skraju tęczy - od talentu prób grosz zaspokojenia.

Tomaszek

BAŚŃ ZAMARZNIĘTA



W sadzie gałązki ciężkie od nieobecnych owoców,
Ona zmarzniętą gołą piąstką pokazuje gwiazdy,
Które ktoś wytrawił w stalorycie styczniowej nocy
I powiesił nad tym skrawkiem pustki na skraju miasta.

W dali bzyczą świetliki niemożliwych samochodów;
Choć drapieżne, nic nie wiedzą o istnieniu tych dwojga
Trwoniących swe wątłe ciepło na promenadach chłodu,
W martwych zaułkach Hiad, w ksenonowych parkach Oriona.

Więc gdy się przenikają w czarnej świątyni druidów,
Gdzie kapłanka kluczy wzywa swych bogów na falach REM,
Mają we włosach pokłady lodowatego pyłu,
A pościel fosforyzuje zimnym, pokruszonym szkłem.

Mam ich tutaj - zastygłych w heksagonalnym bursztynie;
Biorę go w rękę i odpadają zmrożone palce.
A jeśli nawet jakaś łza przechłodzona popłynie,
To zagrzechocze jak chondryt na galaktycznej szalce.

Elefant

zdarza się



zdarza się że przepracowane matki
cerujące po nocach dziurawe ubranka
mylą się i zamiast w poduszeczki z frotte
wtykają igły w serca swoich pociech
albo w swoje własne

z czasem igły obrastają rdzą
i choćby nie wiem jak bardzo chcieć
niczego już się takimi nie zszyje

Joanna

Ocalić



kruszynkę uśmiech może blask we włosach
pośpiech z jakim zbiegasz po schodach
łapiąc co ucieka odjeżdża przepada
zawieszenie głosu roześmianie nagłe
wzdrygnięcie od zimnego wiatru od morza

piszę ten ślad na piasku
świadoma że zniknie
spłukany deszczem poruszony gromem
a noc zapadnie ta sama co każda
i dzień nadejdzie dla każdego własny

by znów pogrążać drobne stopy w piasek
i śmiech na wietrze gubić jak jesienne
liście.
^ do góry   
Strona istnieje od czerwca 2002 r. © Copyright Zespół 2002-2006.
Teksty są własnością autorów. Kopiowanie wyłącznie za zgodą autorów.
south beach Depresja